Nasz dzień powszedni, natarcia, odwroty... Czarny chleb kroimy nożem przeznaczenia, Gdzieś po lasach nam przyszło włóczyć tęsknoty; Czasem nocą, w ciszy, wyrzuty sumienia... Nasze karabiny, jak słowa najświętsze, Ważą coraz więcej, znaczą jakby mniej. Osłaniamy armie tysiąckroć możniejsze, A ile przed nami? Bóg jedyny wie! Gdy chochoły ruszają do tańca, Coraz głośniej wołamy: Nie! Nam nie maska, nie smycz kagańca! Nie kibitka, nie torba zesłańca, Ale wiara, pomimo, w sens... Dawno wystrzelone prawie wszystkie kule, A w okopach domów tyle świeżych ran. Przepływamy rzeki zwątpienia i bólu, Wczoraj znów któryś z mego miasta padł... Płynie Requiem, cichym żegnamy go śpiewem. Nikt nie wie gdzie nasi, gdzie czai się śmierć. Wczoraj jeszcze jasnym, dzisiaj ciemnym ściegiem, Znaczymy na lufach dni zgubionych bieg. Gdy chochoły ruszają do tańca, Coraz głośniej wołamy: Nie! Nam nie maska, nie smycz kagańca! Nie kibitka, nie torba zesłańca, Ale wiara, pomimo, w sens... Gdy chochoły ruszają do tańca, Coraz głośniej wołamy: Nie! Nam nie maska, nie smycz kagańca! Nie kibitka, nie torba zesłańca, Ale wiara, pomimo, w sens...