Szlak (szlak... szlak...) Przez setki długich, szarych dni Wiódł pod górę, lub pod prąd. (prąd... prąd... prąd...) Zimne twarze ludzi całkiem obcych mi Widziałem, nim odszedłem stąd. (stąd... stąd... stąd...) Nigdy nie wierzyłem w dobrej gwiazdy blask, W los, co mógłby sprzyjać mi. Papierosowy kac oznajmiał mi, co brzask: Kolejna runda! Wstawaj! Walcz! (walcz... walcz...) Śmiech (śmiech... śmiech...) Pod parasolem letnich gwiazd, Aromat włosów, szeptów żar. (żar... żar... żar...) Muślinem warg zbudziłaś dla mnie inny świat, Ogród miliona jasnych barw. (barw... barw... barw...) Nigdy nie wierzyłem w dobrej gwiazdy blask, W los, co mógłby sprzyjać mi. Więc jeśli jest to sen, Spraw Boże, niechaj trwa. Nad wszystko pragnę dalej śnić. (śnić... śnić...) Słońca blask nad dachami zgasł, Ziemskie sprawy wnet utraciły sens. Ciepły szept, nim okryłaś mi Oceanów turkus, cieniem swoich rzęs. Nigdy nie wierzyłem w dobrej gwiazdy blask, W los, co mógłby sprzyjać mi. Nigdy nie wierzyłem w sny, a dziś Mym snem na jawie jesteś ty.