Kiedy o siódmej Dzień już na dobre wstaje, Muszę się zbierać, Zajęć mnie czeka sto. Sprzątam, woskuję, Myję i robię pranie, Zmiatam kurz, A tu już robi się Kwadrans po. Przeczytać książkę chcę Więc biorę wszystkie trzy, I namalować coś. Galeria mi się śni. Z drutami szarpię się, Upiekę ciasto i Zaczekam, aż się Odmienią dni. Coś tam ułożę, Rzucę i wyjmę z pieca. Papier mache, Piruet i mat jak nic. Lepię naczynia, Milczę i robię świece. Tutaj skłon, Tutaj krąg pnę się wzwyż, Lubię szyć. Już czytać nie ma co. Na pamięć wszystko znam. Malować nie ma gdzie. Nie widzę białych plam. A potem włosy, Włosy póki siłę mam. Od lat w tej wieży Zamkniętych drzwi. Cierpliwie czekam, I czekam, i czekam, i czekam, Aż przyjdą nowe dni. Już jutro jest Urodzin mych dzień. Zmierzch zalśni znów Światełkami gdzieś hen. Chcę pobiec tam I dotknąć ich chcę. Wreszcie dorosłam. Może mama puści mnie.