Wybuchł lipiec falą ciepła i zieleni, W Ciechocinku wtedy gwarno jest i rojno. Kuracjusze przyjeżdżają Nudne życie tu odmienić, Po przygodę, choćby krótką, lecz upojną. Błądzą w parku zdrojowego stu alejkach, Spacerują, sól wdychają pod tężniami. By spod daszków kapeluszy I czapeczek skrycie zerkać, Kto przychodzi tutaj sam a kto parami. Turnus dobiega końca, A we mnie wielka rządza I na deptaku czaję się do ataku. Turnus przemija, Niejedna wciąż niczyja, W parku zdrojowym Wyruszam znów na łowy. Ona zgrabna i zadbana po czterdziestce, Skromnie oczka spuszcza, Mieni się rumieńcem. Włos poprawia i choć pierwszy dzień To jeszcze całkiem wcześnie, Po stołówce zerka za swym oblubieńcem. On poważny, szpakowaty, Z małym brzuszkiem I łysinką, którą na bok zaczesuje. Mówi, że pieszczoszkiem jest i może Także ciut świntuszkiem, Jej, to prawdę powiedziawszy, też pasuje. Turnus dobiega końca, A we mnie wielka rządza I na deptaku czaję się do ataku. Turnus przemija, Niejedna wciąż niczyja, W parku zdrojowym Wyruszam znów na łowy. Mija tydzień po tygodniu bezlitośnie, Grosz topnieje w portmonetkach i portfelach. Na dancingu klezmer śpiewa Teraz jakoś tak żałośnie, Milkną śmiechy w sanatoriach i hotelach. Czasem trafia się samotny Pan lub Pani, Z twarzy smutek bije, Z oczu rezygnacja. Tak skwapliwie przez pół roku Kieszonkowe oszczędzali, By uzdrowić biedne serce na kuracjach. Turnus dobiega końca, A we mnie wielka rządza I na deptaku czaję się do ataku. Turnus przemija, Niejedna wciąż niczyja, W parku zdrojowym Wyruszam znów na łowy. Na ławeczkach Starszych pań rząd roześmiany, Mają ubaw, bo co roku przyjeżdżają. Znają się jak łyse konie, Wszystkim się tu przyglądają, Wiedzą, gdzie kto z kim i zakochany. Lecz skończyły się dni piękne i radosne, On uroni łezkę, ona szlocha głośno. Potok łez peronem płynie I chusteczek hałda rośnie, I pytanie, co tu począć z tą miłością. Turnus dobiega końca, A we mnie wielka rządza I na deptaku czaję się do ataku. Turnus przemija, Niejedna wciąż niczyja, W parku zdrojowym Wyruszam znów na łowy.