Młody był, Głodny cudów świata, I serce miał na dłoni. Jasny był, Trolom figle płatał, Bezbronnych obronił. Zły wiatr Skradł mu wreszcie skrawek duszy, Zrzucił deszczem, Kąsając z wszystkich stron. On się bał, A świat świętował koniec suszy, Wszędzie radość A on? Smutny był, Pierwszy raz zapłakał, I ruszył hen, przed siebie. Setki mil Szukał swego światła, I zniknął, gdzie? nie wiem. Zły wiatr Skradł mu wreszcie skrawek duszy, Zrzucił deszczem, Kąsając z wszystkich stron. On się bał, A świat świętował koniec suszy, Wszędzie radość A on? Pomiędzy nim a niebem, Bez przerwy hulał wiatr, Bezsilność otulona gniewem Zbudziła brudne, drugie ja. Puściły grzechów wodze, A w serce wkradł się jad, I nikt nie stawał mu na drodze, I wszyscy się musieli bać. A wiatr całował niebo I w wielkie trąby dął, Że wreszcie kogoś tak dobrego W potwora zmienił siłą swą. I tępił potwór trolle, Bezbronnym ścinał łeb, A wiatr podjudzał: musi boleć, Co jest stary, gdzie ta krew? Na świecie cudów nie ma, Już wolno pluć i kląć, Zbyt dobry człek jest nie do zniesienia, Czym prędzej trzeba zdeptać go. Więc szalał wespół z wiatrem, Aż wreszcie padł bez sił, I przyśnił mu się taniec z światłem, Z czasów gdy aniołem był. Obudził się zmęczony, I błagał los o cud, Na wszystkie cztery świata strony Przegonił wiatr i serca chłód. I wrócił syn wyklęty, Ni dobry to, ni zły, Splamiony krwią, niedoszły święty, Skłócony z losem zszedł na psy.