Pamiętasz, jak przyszłam po raz pierwszy do ciebie? Zatelefonowałeś, a ja choć się wahałam, przybiegłam. Tak, tego się nie zapomina. Zaczęło się lato upalne, sypiące dmuchawcami, Lato, w którym wszystko może się zdarzyć. Ulica, przy której mieszkałeś, biegła w dół, ku rzece, W ogrodach kwitły dzikie róże. Wstawał dzień, straciłem już nadzieję, Patrzyłem w okno, gdy nagle usłyszałem dzwonek, To byłaś ty. Najpiękniejsi są kochankowie W San Francisco, w Paryżu, w Krakowie. Najpiękniejsi są kochankowie, Nawet umrzeć z miłości gotowi. Gdy stanęłam pod twymi drzwiami, Tak mocno biło mi serce. Stałaś w korytarzu smukła, długowłosa, W błękitnej sukience i wydawało mi się, Że widzę ciebie po raz pierwszy. Mówiłam coś bez sensu, żeby ukryć zakłopotanie, Pamiętasz? Ująłeś moją dłoń, Przytuliłeś do swego policzka. Pamiętam wszystko, Słońce zaczęło tańczyć Bossa-Novę na firance I nagle najzwyczajniej w świecie Wziąłem cię w ramiona. Najpiękniejsi są kochankowie W San Francisco, w Paryżu, w Krakowie. Najpiękniejsi są kochankowie, Nawet umrzeć z miłości gotowi. Najpiękniejsi są kochankowie, Bowiem nigdy nie gaśnie w nich płomień. Najpiękniejsi są kochankowie, Bezimienni, życia królowie. Zrozumiałam, że poza tobą nic się nie liczy, Wszystko jest nieważne, że jesteś mi najbliższy. Powtarzałem twoje imię, Czułem, że mogę dokonać wielkich rzeczy A pustka, którą nosiłem w sobie przez wiele lat, Gdzieś zniknęła. Po raz pierwszy w życiu Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie, Dzięki tobie. Powiedziałaś mi, że mnie kochasz, Mówiło mi to wiele kobiet, Lecz dopiero ty sprawiłaś, że uwierzyłem w to. Najpiękniejsi są kochankowie W San Francisco, w Paryżu, w Krakowie. Najpiękniejsi są kochankowie, Nawet umrzeć z miłości gotowi. Najpiękniejsi są kochankowie, Bowiem nigdy nie gaśnie w nich płomień. Najpiękniejsi są kochankowie, Bezimienni, życia królowie. Najpiękniejsi są kochankowie...