Ballada z trupem, z trupem ballada. Otwieram szafę, facet wypada. Wprost z Białowieży wracam i łup! Jak długi leży trup u mych stóp! Ach! Strach, strach! Rany Boskie! Rany Boskie! Może nie trup to może to kukła? Z szafy do stóp mi jak długa gruchła. Gdybym się uparł mógłbym ją tknąć. Eee... Lecz głupio trupa tak tknąć jak bądź. Ach! Strach, strach! Rany Boskie! Rany Boskie! Więc zaraz wołam żonę mą Władkę. I pytam czy to nie trup przypadkiem. Włos się jej zjeżył, serce jej łup! I Władka leży też u mych stóp! Ach! Strach, strach! Rany Boskie! Rany Boskie! Myślę do trupa: Za chwilę wrócę, Lecz najpierw żonę Władkę ocucę. I na kanapkę taszczę tup, tup. Żonę mą Władkę z oczami w słup! Ach! Strach, strach! Rany Boskie! Rany Boskie! Tylko, że myślę, gdy się ocuci, Znów trupa widok w niebyt ją rzuci. Zaś nie ponowi jej się ten szok. O... Jeśli się dowi, że nie ma zwłok. Ach! Strach, strach! Rany Boskie! Rany Boskie! Reasumując naprawię gafę, Trupa pakując z powrotem w szafę. I tu enigmat ciemny jak grób: Trupa już nie ma tam, gdzie był trup Ach! Strach, strach! Rany Boskie! Rany Boskie! Lecę na schody zbiegam w piwnicę. Nigdzie ni śladu trupa nie widzę. Wracam na górę, a niech to kat. O... Po mojej żonie też przepadł ślad. Ach! Strach, strach! Rany Boskie! Rany Boskie! Trafu widocznie takiego łupem. Padłem, że żona mi uciekła z trupem. Trafy przeklęte, gdy ci do stóp, Z szafy wypada przystojny trup! Rany Boskie!