Na ryby! W każdziuteńki wolny dzień. Na ryby! Nad leniwą rzeczkę w cień. Zabieramy sprzęt i starkę, A na drzwiach wieszamy kartkę, Nie wracamy aż we czwartek, Zapuszczamy się pod Warkę. Na ryby! By zielony wdychać chłód. Na ryby! By odbiciem tykać wód. Jedną twarzą łyknąć z flaszy, Drugą z toni w niebo patrzyć. Na ryby... A można i na grzyby. Na grzyby! W aromatów pełen las. Na grzyby! Przed wyjazdem słuchaj sprawdźmy gaz. Weźmy czegoś parę kropel, A na drzwiach wywieśmy o tem, Że ruszyliśmy w sobotę, Bo powzięliśmy ochotę. Na grzyby! Tu borowik a tam dzik. Dzik, wściekły na mnie... ee... Pociągnijmy sobie łyk. Nie musimy dużo łykać, By się przestać lękać dzika, Bo gdyby, gdyby łyk większy, To na lwy by. (a dlaczego nie na lwy by?) Na lwy by! Na gorący czarny ląd. Na lwy by! Gdyby, nieco bliżej stąd. Właśnie, człowiek amunicję, Eksportową śliwowicję, Drzwi opatrzyłby w inskrypcję: "przedsięwzięto ekspedycję" Na lwy by! Patrzysz samiec więc go trrrach! Na lwy by! A tu lwica tonie w łzach. Robi nam się strasznie głupio, Bo ten lew już ukatrupion. Na lwy by! Więc czyby nie lepiej już na ryby? Lub na grzyby, albo na ryby. W każdym razie nie na lwy by. A może na ryby w grzybach? Jak to? ...duszone... aha!