Hmm... mmmmmmmmmm... Hmm... mmmmmmmm... Biegłem jakby wśród mgły, młodość śniła mi sny, które znikać nie chciały o brzasku. Łatwy każdy był szczyt, gdy wierzyło się w mit, szybkiej sławy pieniędzy oklasków. Ziemia rwała spod stóp, Z Diabłem brało się ślub, Byle krótszą prowadzić chciał drogą. W skroniach tętnił puls krwi Aż zmęczyłem się i przystanąłem A wokół nikogo... A za mną bezmyślnie podeptane kwiaty, Cichy smutek ciepłych odtrąconych rąk. Szklanki niedopitej w pośpiechu herbaty, Uśmiech roztrzaskany o mój zimny wzrok. A za mną zgaszone ciepłe jasne twarze, Kilka zbyt pochopnie zatrzaśniętych drzwi, Ledwie kątem oka muśnięte pejzaże, W których tyle wierszy niespełnionych śpi. Hmm... mmmmmmmmmm... Hmm... mmmmmmmmmm... Hmm... mmmmmmmmmm... Hmm... mmmmmmmm... Tak się skończył mój trans, a dziś żal mi tych szans, które życie znosiło mi w darze. Kiedy głuchot braw, Miałem centrum swych spraw, Jakby w innym zupełnie wymiarze. Teraz uczę się znów, czułych gestów i snów, Znoszę świeże bukiety do domu. I gdzieś w sercu na dnie, cień nadziei mam że... może będzie potrzebne to komuś... Hmm... mmmmmmmmmm... Hmm... mmmmmmmmmm...