Między nami po ulicy, pojedynczo i grupkami, snują się okularnicy ze skryptami. I z książkami, z notatkami, z papierami, kompleksami. Itp., itd., itp., itd., itd. Uszy mają odmrożone, nosy w szalik otulone, spodnie mają zeszłoroczne, miny mroczne. Taki dzieckiem się nie zajmie, tylko myśli o Einsteinie. Itp., itd., itp., itd., itd. Gnieżdżą się w akademiku, mają każdy po czajniku. I nie dla nich dewolaje, i Paryże, i Szanghaje. I nie dla nich bal i ubaw, ani Lala, ani Buba. Itp., itd., itd. Tylko czasem przy tablicy, wiosną jakiś okularnik, skradnie swej okularnicy pocałunek. Wtem okular zajdzie mgłą, przemarznięte dłonie drżą. Potem razem w bibliotece, i w stołówce, i w kolejce. Itp., itd., itd. Wymęczeni, wychudzeni, z dyplomami już w kieszeni, odpływają pociągami, potem żenią się z żonami. Potem wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące. Itp., itd., itd.