Gdybyśmy byli kloszardami, W Paryżu mieli własny most, Dziurawe buty i łachmany, Z kartonowego pudła dom. Wyschniętej bułki po dwa kęsy, Taniego wina wspólny łyk, I jeden śpiwór niezbyt miękki, Może by chciało nam się żyć. Gdybyśmy byli kloszardami, Musiałbyś mnie przytulać wciąż, Bo taki przeciąg pod mostami, A i od rzeki ciągnie ziąb. Ty byłbyś ślepcem, ja szaloną, Bo przecież z czegoś trzeba żyć, Choć kloszardowi, jak wiadomo, Najlepiej jest, gdy nie ma nic. A nam się tyle tego uzbierało, Tyle spraw i tyle różnych rzeczy. Coraz ciaśniej wokół nas, a ciągle mało, Tak to bywa u mężczyzny i kobiety. Gdybyśmy byli kloszardami, Chodzilibyśmy późno spać, Miło się włóczyć ulicami, Kiedy nie trzeba rano wstać. Pić sobie wino wprost z butelki, Gdy za butelką tyle gwiazd, I znowu śpiewać te piosenki, Które umilkły kiedyś w nas. Gdzie jesteś mały książe, gdzie? Gdybyśmy byli kloszardami, Poklęłoby się trochę w głos, Na te szarpanki z gliniarzami, na krótkie pety i na los. A przecież byłoby nam lepiej, Choć kloszard żyje tak jak szczur, I tylko po to nosi kieszeń, Żeby w niej trzymać kilka dziur. A nam się tyle tego uzbierało, Wielki łup a takie małe blizny. Tylko gdzieś się coś ważnego zapodziało, Tak to bywa u kobiety i mężczyzny. A nam się tyle tego uzbierało, Tyle spraw i tyle różnych rzeczy. Coraz ciaśniej wokół nas, a ciągle mało, Tak to bywa u mężczyzny i kobiety. A nam się tyle tego uzbierało, Wielki łup a takie małe blizny. Tylko gdzieś się coś ważnego zapodziało, Tak to bywa u kobiety i mężczyzny.