Do zapadłej mieściny, gdzie mieszkałaś od dziecka Pewnej wiosny z Paryża Ci przysłano ten wzór. W sukni tej powłoczystej byłaś taka nieziemska Jak daleka księżniczka z kraju baśni i złud. W tej mieścinie półsennej wiecznie śniłaś o balu O karetach, o salach, gdzie muzyka i blask. I jak często nocami w rozjarzonym Wersalu Piękny książę w ramionach oszałamiał Cię walc. Ta przeludna mieścina żadnych balów nie znała Żadnych karet, salonów, gdzie Twych stóp krążył rój. Biegły lata i zwiędła Twoja suknia wspaniała Ten wyśniony, wymarzony, paryski ten strój. Lecz się wreszcie ziściły Twoje sny o tym niebie Miałaś suknię na sobie, w rękach fiołki i bez. I dwaj czarni panowie, którzy przyszli po Ciebie W wielkiej czarnej karecie powieźli Cię gdzieś. Wiały się pióropusze ślepym koniom na głowie Dym kadzidła nad Tobą unosił się w dal. Tak wiosną tą w karecie rządowej Pojechałaś do Boga, do Boga na bal.