Fajne mieszkanie na Tarchominie. Wszystko nieważne i tak to minie. Normalna praca, a nawet lepsza, Ekshibicjonizm w prostych tekstach, Lokalna sława pana z podwórka, Jakże ciekawa patrząc zza biurka, Torba podróżna i uśmiech w oczach. Patrz, znów wyjeżdża gdzieś ten w lokach. Naprawdę wszystko okey, Naprawdę wszystko okey I mocna noc i mocny dzień, Ciekawy czas i dobry tlen. Naprawdę wszystko okey, Naprawdę wszystko okey I coraz więcej spełnionych spraw, A jednak coś w środku miażdży mnie. Deszcz gubi ten kraj, Deszcz gubi ten kraj. Gazety błyszczą cyfrowym życiem. Dobre perfumy, hall przed empikiem I czyściej jest, zabawniej jest. McDonald´s z krzyżem ściga się. Rozterki na bok, palce do czoła. Od martyrologii dobra jest szkoła. Już zdechł ten czas i nowa rzecz, Całe szczęście, określa mnie. Mogę wiele, mogę naprawdę wiele. Ty też możesz wiele. To nie jest okrzyk z Amway Club, To nie jest rozdział z książki Business Cud. Mogę dużo, mogę naprawdę dużo Jak piorun przed burzą, Więc spalam się, do przodu prę I prawie dobrze jest, ale jednak nie. Deszcz gubi ten kraj, Deszcz gubi ten kraj, Deszcz gubi ten kraj, Deszcz gubi ten kraj. Deszcz gubi ten kraj, Deszcz gubi ten kraj, Deszcz gubi ten kraj, Deszcz gubi ten kraj.