Jadą auta małe, duże, Roztrącając w krąg kałuże, Bo orzekli w radio spece, Będzie ciepło jak za piecem. Nie przekracza nikt sześćdziesiąt, Nie ma takich, co się śpieszą, Mają dziś obywatele Leniwą niedzielę. Asfalt pachnie świeżym deszczem, Jak podłogi przedświąteczne, Co w nadwoziach aut seryjnych, Tworzy nastrój familijny. Ludzie dobrzy są od rana, Jak z audycji „W Jezioranach”, W taki dzień, gdy wypadnie, Nawet złodziej nie kradnie Pani lekkich obyczajów, Porzuciła wrota raju, Wraca wolno, prosto z Essen, Swoim pierwszym mercedesem. Puder spływa jej po twarzy, I przeszkadza w jeździe marzyć, Jak tu łóżko wymościć, By się oddać z miłości. Docent z chłopskim pochodzeniem, Jedzie w nowym volkswagenie, Jego dzieci widzą w rowie, Chłopca, który je razowiec. Też by zjadły coś takiego, Coś innego, coś wiejskiego, Ale tata się złości, Że chcą jeść tak jak prości. Dyplomatę sen rozbudził, Że ma żyć wśród prostych ludzi, Jedzie wolno wedle mody, W dwa służbowe samochody. Szofer w randze porucznika, Sennie wiezie dostojnika, Drzemie pan, jego żona, I znudzona ochrona. A chłopaki z braku zdarzeń, Grają w karty na radarze, Kto przegrywa, ten ma z głowy, Plik mandatów kredytowych. Sierżant nie ma dzisiaj fartu, Więc prywatnie, tak dla żartu, Wsadził blotki do ula, I powiedział: mam fula. A po drodze mkną górnicy, Naukowcy, urzędnicy, Nawet chłopi czując bluesa, Dołączyli na ursusach. Tylko czasem jakieś auto, Zjeżdża wolno w rowu stronę, A kolumna jak salwą, Żegna zgubę klaksonem. A na stacji benzynowej, Ajent włożył strój wyjściowy, Salutuje samochodom, Które dziś donikąd wiodą. Nie przekracza nikt sześćdziesiąt, Nie ma takich, co się śpieszą, Mają dziś obywatele, Leniwą niedzielę.