Jak duch się snujesz po Londynie Lub spacerujesz po Toronto. Lecz każda podróż kiedyś minie I mowy nie ma o akonto. Może już jesteś w Bukareszcie Lub toast wznosisz gdzieś w Madrycie, Za tych co powrócili wreszcie Po przedwczorajsze tutaj życie. Bo zawsze przecież się powraca Do wierzb płaczących tu nad Wisłą, Za tymi, którym leczyć kaca, Gdzieś hen na antypodach przyszło. Bo zawsze przecież jest najbliżej Do kraju co nam śnić pozwala, Gdzie pamiętają stare krzyże, Kto tam pod nimi wieczność znalazł. W bezsenną noc w Jerozolimie, Chandra ogarnie cię ramieniem I wiatr wyszumi tamto imię Co twoim miało być imieniem. Przed tobą może jeszcze Paryż Lub Nowy Jork się w pejzaż wplecie I chodź mi można nie dać wiary, To w domu jest najlepiej przecież. [mowa] Choćby i w naszym pięknym Wilnie, Choćby i w naszym pięknym Lwowie, Tam, gdzie domaga się usilnie Pamięć o siebie w polskim słowie. Ty miła zawsze byłaś przy mnie, Deszczem w rynnie, lustrem w windzie I najciekawsze, bo wcale nie myślałem, Że być możesz Ojczyzno gdzie indziej. Bo zawsze przecież się powraca Do wierzb płaczących tu nad Wisłą, Za tymi, którym leczyć kaca, Gdzieś hen na antypodach przyszło. Bo zawsze przecież jest najbliżej Do kraju co nam śnić pozwala, Gdzie pamiętają stare krzyże, Kto tam pod nimi wieczność znalazł.