Powoli człapał konik skrajem szosy, Starego Galambosza ciągnąc wóz. Wtem piękne auto trąbiąc wniebogłosy, Przemknęło obok nich wzbijając kurz. Hej ojcze! Krzyknął szofer, widzi mi się, Piechotą jednak prędzej by się szło. A stary mrugnął, hej ty tam urwisie, Patrz swego nosa, bo ci utrze kto! Wio koniku, a jak się postarasz, Na kolację zajedziemy akurat. Tobie owsa nasypiemy zaraz, A ja z miski smaczną zupę będę jadł. A dla nich, Choć w godzinę robią kilometrów sto. Ni zupy nie ma, ani owsa, Wio koniku wio! Wio koniku, dla nich zimny garaż, Nam się lepiej żyje, mimo starych lat. Spotkali znów samochód na zakręcie, Stał w miejscu wypluwając z rury dym. A ów dowcipny szofer klnąc zawzięcie, Schylony nad motorem dłubał w nim. Galambosz dumnie spojrzał na nich z kozła, Hej chłopcze! Krzyknął przez zwiniętą dłoń. Patrz, żeby ta landara cię dowiozła, Bo zawsze jednak, to nie to, co koń. Wio koniku, a jak się postarasz, Na kolację zajedziemy akurat. Tobie owsa nasypiemy zaraz, A ja z miski smaczną zupę będę jadł. A dla nich, Choć w godzinę robią kilometrów sto. Ni zupy nie ma, ani owsa, Wio koniku wio! Wio koniku, dla nich zimny garaż, Nam się lepiej żyje, mimo starych lat. Wio koniku, a jak się postarasz, Na kolację zajedziemy akurat. Tobie owsa nasypiemy zaraz, A ja z miski smaczną zupę będę jadł.