Moja matka spała na żelaznym łóżku, Na drewnianym łóżku, tato spał. Nam dawali chleba ledwie po okruszku, A na dworze wielki wicher wiał. I od tej pory... Za pół kilo gruszek, Za dwa pomidory... Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę, muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Raz dziewczynę moją chciałem pocałować, Odwróciła głowę, tłumiąc złość. Powiedziała tylko, lepiej mnie odprowadź, W domu czeka na mnie inny ktoś. I od tej pory... Za pół kilo gruszek, Za dwa pomidory... Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę, muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Z końcem tego lata, biegłem wielką drogą, A przy drodze nie stał żaden znak. Pomyślałem sobie, dalej iść nie mogę, Lecz mnie wyprowadził leśny ptak. I od tej pory... Choć mam chorą duszę, Choć mnie serce boli... Śpiewam, bo muszę, muszę, muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Śpiewam, bo muszę, muszę, muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę! Śpiewam, bo muszę, bo muszę!!!